0

W domu, na spacerze i w podróży

Pamiętacie mobilnego Jamniczka Playskool? Jest z nami już kilka tygodni, a wciąż nie nudzi się naszej M. ani dzieciakom z jej otoczenia 🙂

Początkowo była to zabawka typowo domowa – M. uwielbia kręcić kółeczkiem z cyferkamiautojamnik oraz chować i wysuwać „szufladki” ze zwierzątkami. Najbardziej lubi tą z kotkiem rzecz jasna i ta jest najmocniej wypracowana, ale działa wciąż niezawodnie. Od jakiegoś czasu Jamniczek towarzyszy nam również w innych okolicznościach. Był z nami na wycieczce w stolicy na przyszkład. Umilał M. czas w samochodzie – trochę na kolanach, trochę przypięty do fotela. Po około półgodzinnej zabawie nasza córka postanowiła przespać resztę podróży 🙂

Jamniczek chodzi z nami również na spacery zarówno te z wózkiem jak i bez niego np. na pobliski plac zabaw. W wózku sprawdza się idealnie jako zabawka, której nie grozi „baaaaach!”, bo zapinamy go na barierce przed M., dzięki czemu zabawka jest bezpieczna, a córka może bawić się nią do woli.

1054slash_255607_o_1ar0oaakn17o7rrq1sgrunkai7

Kiedy nie bierzemy wózka Jamniczek jest składany do mniejszych rozmiarów i wkładamy go do mini plecaczka w kształcie biedronki, który M. nosi ze sobą 🙂

1055slash_255607_o_1ar0nsg6018r54vlkrp40g15as7.jpg

Zdarzało nam się zabrać Jamniczka do przychodni na wizytę u lekarza, na zakupy – świetnie sprawdza się w sklepowym wózku kiedy dziecku zaczyna się nudzić i na placu zabaw czy nad jeziorem w czasie odpoczynku. Dziadek M. ostatnio zainstalował Jamniczka na kierownicy swojego roweru żeby umilić jej niedługą wycieczkę rowerową.

Jak widziecie Jamniczek jest kompaktowy, rozwijający i wielofunkcyjny, a do tego nie nudzi się szybko. Dlatego serdecznie Wam go POLECAMY w dalszym ciągu. Jeśli nie macie pomysłu na prezent dla swojego dzieciaka lub dziecka znajomych czy w rodzinie to poszukajcie w sklepach mobilnego Jamniczka Playskool.

 

Playskool to nie tylko mobilny Jamniczek dla dzieci od 9 miesiąca. Firma ma w swojej ofercie również m.in. mini pojazdy dla dzieciaków od 12 miesiąca, skuter pchacz, pierwszy garaż i zestaw małego majsterkowicza. Cała oferta dostępna jest na stronie www.playskool.net.pl

Naszym zdaniem warto do nich zaglądnąć, bo to renomowana marka zabawek, które uczą najmłodszych od pierwszych lat życia najważniejszych umiejętności, otwierają na świat i pomagają zrozumieć otaczającą rzeczywistość. Ich zabawki są dopasowane do malutkich rączek i wykonane z bezpiecznych, przyjaznych dzieciom materiałów. Rozwijają kreatywność, zdolności motoryczne i manualne.

Więcej praktycznych informacji na temat Jamniczka znajdziecie w naszej poprzedniej relacji: Mobilny Jamniczek Playskool

0

Nasza kampania: 100 % przyjemności

Brzmi interesująco, prawda? Ale o co chodzi? O kampanię ambasadorską Tchibo CARD, w której bierzemy udział dzięki Rekomenduj.to.

14068484_1169386506460656_874650645496933578_o

To dość nietypowa kampania w porównaniu z innymi, w których braliśmy udział, ale równie przyjemna i ciekawa 🙂 Po zestaw ambasadora musieliśmy pojechać do sklepu Tchibo, gdzie odebraliśmy bardzo fajną eko-torbę wielokrotnego użytku, kawę za 1 zł, kupon rabatowy na zakupy tańsze o 15% oraz kartę, na którą od teraz zbieramy punkty (ziarna kawy) za zakupy  w sklepach i on-line oraz polecenia programu kolejnym osobom.

14124121_1170261516373155_1623242042_o

Ziarna (1 za 1 zł) można wymieniać z czasem na atrakcyjne produkty, rabaty lub dedykowane promocje. Same korzyści! 🙂 Dodatkowo dostaliśmy kupon na pieczątki za polecenia. Przy pierwszej osobie poleconej dostaniemy kawę za 1 zł i rabat 20%, przy drugiej kawę za 1 zł i 30 % rabatu na ekspres Cafissimo, przy trzeciej kawę za 1 zł i 50% rabatu na drugi kupiony produkt, przy czwartej kawę za 1 zł i 25% rabatu, a przy piątej kawę za 1 zł oraz zakupy 3 w cenie 2. Zachęcające, prawda? 🙂

14137858_1170253526373954_173335874_n

 

 

0

Małe dziecko na weselu

W niedzielę jedziemy do znajomych na ślub i wesele. To nie pierwsza taka impreza odkąd urodziła się M. Zawsze postępujemy z nią w takich sytuacjach tak samo – zostawiamy pod dobrą opieką dziadków…

Nasze podejście do tematu znajduje zrozumienie wśród jednych, a wśród drugich spotyka się z krytyką. Przyznamy szczerze, że argumenty krytykujących w rodzaju: „to wasze dziecko i obowiązek”, nie przemawiają do nas w najmniejszym stopniu. Dlaczego?

Bo zarówno noworodek, niemowlę jak i małe, kilkunastomiesięczne dziecko na weselu to nie tylko obowiązek dla rodziców, ale to przede wszystkim męczarnia dla tego maleństwa. Hałas, tłum ludzi, światła, krzyki, głośne śmiechy, masa szkła i porcelany dookoła, pijani itp itd. No, nie jest to najlepsze otoczenie dla małego dziecka, a napewno nie jest to dla niego żadna atrakcja czy zabawa. Z drugiej strony rodzice, którzy całą swoją uwagę muszą skupić na dziecku i zakończyć zabawę najpóźniej o 20:00 żeby pójść z dzieckiem do pokoju spać… Słabo. To samo możemy zrobić w domu i w dodatku bez żadnych stresów i wydatków.

Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że są w Polsce i na świecie rodzice, którzy nie mają zwyczajnie z kim zostawić dziecka na czas wesela. My w takiej sytuacji poprostu odmówilibyśmy – nie poszlibyśmy. Pilnowanie dziecka żeby nie zrzuciło obrusu z zastawionego stołu z całą zawartością i ciągłe ograniczanie, odmawianie podania czegoś do jedzenia czy picia, mówienie „nie wolno”, to dla nas żadna rozrywka i dla M. też. Ciekawiej i wygodniej dla nas i dla dziecka będzie w domu.

Minie jeszcze kilka lat zanim nasza córka pójdzie na jakieś wesele. Póki co jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że nie raz upadnie przez czyjąś nieuwagę, będzie co chwilę wołała „mniam” żeby skosztować wszystkiego co jest na stole, a jak my jej nie damy, to pójdzie do kogoś kto nie zna naszych zwyczajów żywieniowych, że będzie wielki płacz jak nie dostanie noża lub widelca do zabawy etc.

Poza tym małe dziecko zwykle jest traktowane na weselu jako atrakcja, a nasza córka to nie małpa w ZOO od zabawiania tłumów…

A Wy? Jak radzicie sobie w takich sytuacjach?

1

Mama znowu ambasadorką

Melduje się mama M. 🙂

W ten sobotni wieczór z leczonym katarem i bólem gardła pożyczonym zapewne od naszej słodkiej M., chciałabym podzielić się z Wami paczuszką, która czekała na mnie u sąsiadki kiedy wróciliśmy z naszych rodzinnych stron prawie tydzień temu.

Drugi raz zostałam ambasadorką Le Petit Marseillais 🙂 W związku z tym zostałam obdarowana paczką, której zawartość bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Znalazłam w niej trzy opakowania i całą masę próbek do rozdania. Akurat był wieczór, a ja szykowałam się do kąpieli, więc postanowiłam od razu przejść do testowania nowości 🙂

IMG_20160820_195759

Na pierwszą próbę poszedł pielęgnujący balsam do mycia intensywne odżywianie masło arganowe, wosk pszczeli i olejek różany. Po powrocie znad morza, gdzie aż roi się od kwitnących dzikich róż brakowało mi ich zapachu i dlatego w ramach wspomnienia czasu spędzonego nad Bałtykiem wybrałam właśnie ten produkt. Balsam cudownie pachnie! Tym bardziej cieszy fakt, że zapach zostaje w łazience jeszcze jakiś czas po kąpieli czy prysznicu. Subtelnie czuć go również na skórze, która dodatkowo jest czysta i odżywiona. Jest wydajny, ma fajną, balsamową konsystencję, nie lepi się i łatwo się spłukuje. Oceniam go bardzo dobrze i polecam.

Drugiego dnia, a właściwie wieczoru sięgnęłam po  pielęgnujący krem do mycia intensywne nawilżanie masło shea i akacja. Wybór był oczywisty, bo po dwóch tygodniach regularnego opalania na nadbałtyckiej plaży moja skóra domaga się intensywnego nawilżenia, a sam balsam do ciała, którego używam po kąpieli czy prysznicu, to za mało. To było dla mnie miłe zaskoczenie. Ma delikatny, lekko słodki zapach, w którym wyraźnie czuć masło shea. Podobnie jak różany balsam łatwo się rozprowadza, jest wydajny, nie lepi się i ma konsystencję rzadkiego balsamu. Zapach unosi się w powietrzu dość długo i pozostaje na nawilżonej skórze o małej intensywności. Polecam.

Trzeciego dnia użyłam kremowy żel pod prysznic malina i piwonia. Nie ukrywam – na ten czekałam najbardziej. I nie zawiodłam się. Przecudnie pachnie malinami! Myje, nawilża i odżywia skórę, która po prysznicu ma zapach malin. Jest wydajny, pięknie sie pieni i rozprowadza na skórze, ma aksamitną konsystencję. Zdecydowanie polecam! Aż chciałoby się go zjeść zamiast porcji lodów!!! 😉

IMG_20160815_201251

Korzystając z okazji, chciałabym wszystkie czytające nas mamy zachęcić do zarejestrowanie się na portalu ambasadorek LPM i dołączenia do grona testerek 🙂

1

Paczka niespodzianka

Jak zauważyliście pewnie już na naszym profilu FB, M. dostała dziś niespodziewaną paczkę. Mama M. jakiś czas temu zarejestrowała się na stronie klubu EnfaMama i w sumie zapomniała już o tym fakcie. Przypomniał jej o tym niezapowiedziany kurier, który późnym popołudniem przywiózł przesyłkę.

Byliśmy zaskoczeni jej zawartością, bo oprócz dwóch próbek mleka modyfikowanego znaleźliśmy w niej kubek niekapek step 2 od BabyOno oraz „Księgę Dźwięków” Wydawnictwa Dwie Siostry .

14068305_623221971186669_3730725766959739842_n

Kubek ma urocze kolory, jest duży i na pierwszy rzut oka widać, że to porządna „sztuka”. M. spodobał się tak bardzo, że od razu chciała z niego pić. Książeczka, a właściwie księga – dosłownie, zaskoczyła nas bardzo. Po pierwsze objętością: jest baaardzo gruba. Po drugie: jakością wykonania – porządna robota z tektury, ma piękne obrazki i duże literki w pomysłowych tekstach adekwatnych do ilustracji. Po trzecie: jest przezabawna.

IMG_20160819_175259~2.jpg

Zatem odwiedzajcie stronę Enfamilu i rejestrujcie się, bo dla takich prezentów warto 🙂

0

Czy to już pasja?

Nie było nas kilka dni, bo M. od poniedziałku była przeziębiona, więc nasza uwaga poza pracą i domowymi obowiązkami skupiała się głównie na M. i jej potrzebach. Dzisiaj jest już OK.

Nasza córka jak każde dziecko bardzo interesuje się otaczającym ją światem, ale są takie rzeczy, które w sposób szczególny przykuwają jej uwagę. Prawie od urodzenia bardzo żywo interesuje się meczami piłki nożnej i ręcznej. Ma to pewnie po tacie i dziadkach… Zabawnie to wyglądało kiedy takie maleństwo, które jeszcze nie potrafi siedzieć, oparte na brzuchu dziadka czy taty obserwowało grę. Zaliczyła już nawet dwa razy mecz na żywo 🙂 Od kilku tygodni tato trenuje ją w domu jak kopać i łapać piłkę z nadzieją, że  będzie kiedyś w żeńskiej reprezentacji zdobywać puchary 😉 Dlatego M. ma już pięć piłek, w tym po jednej u każdego dziadka! Każda inna, ale tak samo lubiana. Podobnie jak każda piłka w sklepie, na placu zabaw, plaży czy gdziekolwiek indziej, gdzie właśnie znajduje się M. Efekty codziennych treningów dla zabawy widać, bo M. radzi sobie bardzo dobrze jak na kogoś kto zupełnie samodzielnie chodzi od raptem trzech tygodni!

Na szczęście kręci ją nie tylko sport. Odkąd siedzi samodzielnie uwielbia tańczyć w rytm muzyki. Ostatnio nauczyła się kręcić w kółko oraz kręcić i machać rękami w tańcu – sprawia jej to wielką radość. A to nie jedyne muzyczne hobby naszej M. Jedną z jej ulubionych zabawek są małe organki, na których komponuje swoje pierwsze krótkie utwory i trzeba przyznać, że niektóre brzmią całkiem fajnie.

Będąc nad morzem, a później w Krakowie, M. znalazła sobie nowe zainteresowanie. Tym razem – budowlanka. Chyba po chrzestnym z kolei… Okazało się, że fascynują ją dźwigi. Tak, takie zwykłe, proste – duże i małe. Bez względu na kolor. Każdy dźwig w zasięgu jej wzroku wiąże się z niesamowitym okrzykiem radości i pokazującym w jego stronę małym paluszkiem M. Jak nie zrobi sportowej kariery, to może będzie dobrym budowlańcem? 😉

W czasie wakacji zauważyliśmy też fotograficzne pasje po mamie M. Nasza córka lubi nie tylko być fotografowana, ale bardzo chętnie ogląda później zrobione i wywołane zdjęcia. Kilka razy próbowała też sama obsługiwać lustrzankę. Nie wspominamy już nawet o tak oczywistej rzeczy jak selfie, które wprost uwielbia.

Po powrocie do domu z naszych wojaży odkryliśmy kolejną fascynację. Tym razem kuchnią… Kiedy ktoś krząta się po kuchni przygotowując jakiś posiłek, M. otwiera szafkę z garnkami, wyciąga sobie jeden czy dwa i bawi się nimi dopasowując przykrywki, mieszając w nich powietrze łyżką i sprawdzając co jakiś czas dłonią czy dany garczek na stole lub podłodze zrobił się już ciepły czy jeszcze nie. Wygląda to przezabawnie dlatego zachęcamy ją, aby sprawdzała to jak najczęściej. Kto wie? Może zastąpi kiedyś Magdę Gessler? 😉 Żeby jej w tym pomóc zamówiliśmy dziś dla M. zestaw małego kucharza.

Niezmiennie pasjonują ją wszelkiej maści komputery, laptopy i tablety. Stuka w klawiaturę i mysz obserwując monitor, otwiera okna HTMLa i ma ubaw po pachy. Czasami odkrywa skróty klawiszowe, o których my nie mieliśmy pojęcia choć znamy ich całkiem sporo. Zastanawiamy się cały czas w którą stronę u niej to pójdzie – w hakerstwo czy programowanie 😉

A jakie zainteresowania mają Wasze dzieciaki?

Jeśli spodobało się Wam u nas, zachęcamy do polubienia naszego FB 🙂

0

Owocowe tubki od Gerbera

Niedawno do naszej M. trafiły owocowe tubki Gerbera. Cieszymy się, że udało nam się załapać do akcji testowania dzięki portalowi Zdrowy Start w Przyszłość, bo w sklepach zrobiło się aż kolorowo od tego typu produktów z różnych firm. Jakiś czas temu znaleźliśmy musy owocowe, owocowo-warzywne i z dodatkiem kaszki, które kupujemy regularnie, bo smakują córce, są duże i tanie. Podajemy je jej na spacerach lub w czasie podróży.

IMG_20160812_175116

Od czasu do czasu będziemy też sięgać po Gerbera, bo ma takie smaki, jakich nie mają tubki, które kupujemy, a M. przypadły do gustu idealnie. Poza ciekawymi kombinacjami smakowymi tubki Gerbera mają znakomity skład. W tubce o smaku jabłko – mango znajdziemy 86% jabłka i 14% mango, a do tego witaminę C. W saszetce jabłko – gruszka mamy 70% jabłka i 30% gruszki plus witaminę C, a jabłko – brzoskwinia  składa się z 70% jabłek i 30% brzoskwini wzbogaconych witaminą C.

Tubki Gerber dedykowane są dzieciom po 6 miesiącu życia. Dla młodszych dzieci do 12 miesiąca życia Gerber proponuje łyżczkę, którą wkręca się w końcówkę tubki, aby ułatwić karmienie niemowlaka. Dzieci, które ukończyły pierwszy rok życia mogą jeść owocowe musy bezpośrednio z tubki. Nasza M. wcina tubki bezpośrednio, ale cieszymy się z możliwości sprawdzenia łyżeczki, którą dostaliśmy w prezencie z musami. Taki upominek może dostać każdy w sklepie pod warunkiem kupienia jednorazowo 4 saszetek Gerbera.

Oprócz tubek i łyżeczki w naszej paczce znalazł się jeszcze bardzo praktyczny „Elementarz Smaków”.

0

Mobilny Jamniczek Playskool

Nasza M. została testerką mobilnego Jamniczka Playskool dzięki portalowi Streetcom

Jamniczek dotarł do nas na adres babci M., ponieważ my byliśmy wtedy nad morzem i musiał poczekać kilka ładnych dni na rozpakowanie. Czekał i czekał, aż się doczekał. Nasza 15 miesięczna M. jak zobaczyła pudełko z naklejką ambasadorki od razu zaczęła kombinować jak to otworzyć żeby zobaczyć co jest w środku. Trochę pomogliśmy jej. Kiedy zobaczyła zawartość paczki popatrzyła na nas i z uśmiechem zaczęła wyciągać jeden po drugim, trzy mini pojazdy w kształcie jej ukochanych zwierzątek.

14012032_1157207507678556_994158411_n

Później zaczęła bawić się Jamniczkiem, który był jeszcze w pudełku i bezpiecznymm, firmowym opakowaniu. Po kilku chwilach pierwszego zapoznania z produktem wyjęliśmy Jamniczka żeby go rozpakować. Znaleźliśmy wtedy przy okazji ulotki do rozdania znajomym. M. nie mogła doczekać się aż zabawka zostanie uwolniona z opakowania. Cały czas przyglądała się jak tata otwiera kartonik, przecina linki i wyciągała co chwilę rączki po Jamnika. W końcu dostała go i zaczęła swoją pierwszą zabawę.

W pierwszej kolejności zainteresowało ją czerwone kółko z dwiema dziurkami, które można obracać paluszkiem lub całą rączką. W jednej dziurce pojawiają się cyferki od 1 do 3, a w 14012029_1157207544345219_354810194_ndrugiej odpowiednio żółw, dwa zajączki lub trzy żabki. Kółko przy każdym obrocie wydaje charakterystyczny dźwięk. Później w ruch poszły kolorowe „szufladki” na grzbiecie Jamnika. Na zielonej jest zajączek, na czerwonej ukochany kotek, a na żółtej piesek. Każda z nich jest sprytnie połączona z przyciskiem w tym samym kolorze, ale każdy z nich ma inny kształt oraz innych mechanizm działania. Wymaga to więc nieco główkowania ze strony dziecka. M. bez problemu pochowała „szufladki” ze zwierzątkami w grzbiet Jamnika, ale miała problem z ich wyjęciem. Najłatwiej było uwolnić kotka, bo przypisane jest mu kółko, które po prostu wciska się. Piesek ma coś na kształt 14017868_1157207494345224_450474305_nkości, którą trzeba pociągnąć w dół, a zajączek kształt marchewki, którą trzeba przesunąć w bok.

 

Jamniczek jest lekki i kompaktowy. Do przechowywania czy przenoszenia można go łatwo złożyć, aby zmniejszył się praktycznie o połowę. Chowa się wtedy grzbiet z szufladkami, a do zabawy pozostaje kółeczko. Zabawkę można przymocować do wózka, łóżeczka, fotela samochodowego i każdego dowolnego miejsca dzięki dwóm paskom z tyłu, które zapinane są na porządne rzepy. 14011854_1157221654343808_1810646447_nDzięki temu Jamniczek w każdych warunkach jest stabilny i gotowy do zabawy! 🙂 Można założyć go nawet dziecku na plecy jak plecak.

 

Osobiście my jako rodzice i M. jako testerka, jesteśmy zadowoleni z tej zabawki. Jest prosta, kolorowa, ale nie „wściekła”, praktyczna, lekka, kompaktowa, a do tego ma w sobie to, co lubimy najbardziej – rozwija wyobraźnię i kreatywność dziecka. Bawi i edukuje.

Playskool to nie tylko mobilny Jamniczek dla dzieci od 9 miesiąca. Firma ma w swojej ofercie również m.in. mini pojazdy dla dzieciaków od 12 miesiąca, skuter pchacz, pierwszy garaż i zestaw małego majsterkowicza. Cała oferta dostępna jest na stronie www.playskool.net.pl

Naszym zdaniem warto do nich zaglądnąć, bo to renomowana marka zabawek, które uczą najmłodszych od pierwszych lat życia najważniejszych umiejętności, otwierają na świat i pomagają zrozumieć otaczającą rzeczywistość. Ich zabawki są dopasowane do malutkich rączek i wykonane z bezpiecznych, przyjaznych dzieciom materiałów. Rozwijają kreatywność, zdolności motoryczne i manualne. Do tego są bardzo praktyczne, bo można bawić się nimi nie tylko w domu, ale także w podróży, na zakupcha czy na spacerze. My Jamniczka zabraliśmy ze sobą do przychodni na szczepienie! Cieszył się sporym zainteresowaniem wśród małych pacjentów…

0

Mój Mixa hyalurogel :)

Melduje się mama M.

Bardzo lubię mój tani krem, który odkryłam jakiś czas temu i jeszcze kilka dni temu zarzekałam się, że już go nie zmienię nigdy. IMG_20160809_231544~2Mimo to biorę pod uwagę zmianę po otrzymaniu od Ofeminin.pl paczki z kremem intensywnie nawilżającym Mixa hyalurogel do przetestowania.

Używam go od kilku dni rano i wieczorem. Bardzo mi przypadł do gustu. Zacznijmy od początku – jest ładnie zapakowany w estetyczne pudełeczko, w którym znajduje się szklany, zgrabny słoiczek. Po jego odkręceniu można od razu używać kremu bez konieczności odrywania dodatkowych złotek, sreberek i innych tasiemek, które czasami trudno usunąć.

IMG_20160809_231450~2Ma kolor białego kremu, a konsystencję żelu. Wchłania się błyskawicznie i pozostawia wrażenie nawilżenia skóry na bardzo długo. Zaraz po jego zastosowaniu można robić makijaż. Jedno drugiemu nie wchodzi w paradę 🙂 Jest lekki, hipoalergiczny, nie zatyka porów, a do tego ma dość krótki skład, w którym znajdziemy m.in. kwas hialuronowy i glicerynę. Fajne w nim jest to, że mogą go używać prawie wszyscy, bo przeznaczony jest do skóry wrażliwej, normalnej i odwodnionej.

Producent zapewnia, że w kremie nie ma parabenów i barniwków. Kosztuje dwa razy tyle co mój dotychczasowy krem, ale cena nie przekracza 30 zł, więc nie jest też kosmicznie wysoka. Warto sięgnąć po ten produkt, zwłaszcza, że powstał  pod kontrolą medyczną i stoi za nim francuska marka istniejąca od 1924 roku.

0

Zaszczepieni!

Zaszczepiliśmy M. na odrę, świnkę i różyczkę. W książeczce zdrowia mamy wpisany Priorix, a więc tą podobno lepszą i bezpieczniejszą wersję.

Mama M. robiła wszystko żeby lekarka odroczyła szczepienie, ale nie udało jej się. Najpierw opowiadała o zakatarzonej od tygodnia po podróży klimatyzowanym autokarem siostrze w domu – cioci M., później, że córka od rana miała temperaturę do 36,9 stC, a nawet opowiedziała historię swoich problemów zdrowotnych z dzieciństwa, pytając czy aby nie jest to przeciwwskazanie do szczepienia. Pielęgniarka słysząc kolejne pytania co chwila odkładała ampułki, lekarka ze zdumieniem słuchała i uspakajała. Zorientowała się chyba, że mama M. panicznie boi się tego szczepienia, więc ją zagadała, a w tym czasie pielęgniarka z pomocą taty M. zrobiła co trzeba…

Nie było nawet wielkiego płaczu. Po szczepieniu M. była zadowolona z życia, bardzo aktywna, chętna do zabawy do tego stopnia, że połóżyła się spać odpiero ok. 22:00 i przespała całą noc do godziny 8:30! Nie wiemy tylko skąd w środku nocy wzięła się między nami w łóżku…

Lekarka powiedziała, że ok. 10 dnia może wystąpić wysypka i gorączka. Póki co nic się nie dzieje i mamy nadzieję, że tak pozostanie. Skoro wszelkie interwencje mamy M. nie podziałały to znaczy, że tak miało być. Zdaliśmy się na „wolę nieba”, więc musi być OK tak jak po każdym dotychczasowym szczepieniu (na NFZ).

 

P.S. Chyba w nagrodę dla M. dostaliśmy dziś sporą przesyłkę, której nie spodziewaliśmy się! Dziękujemy portalowi Babyonline!!! 🙂 Co w niej było? O tym już wkrótce. mamy sporo zaległości do nadrobienia jeśli chodzi o opinia na temat testowanych aktualnie przez nas produktów.

0

Bezmyślność rodziców jest groźna

Wybaczcie moralizatorski ton, ale nie możemy się powstrzymać. Kilka dni po tym jak zakończyliśmy wakacje nad morzem w mediach zrobiło się głośno o dwóch dziewczynkach: 7 i 11 lat, które jednego dnia utonęły w morzu Bałtyckim.

Oczywiście bardzo współczujemy ich rodzicom, rodzeństwu, bliskim. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić bólu jaki muszą czuć. Z drugiej jednak strony trzeba otwarcie powiedzieć, że to, co  się stało to tylko i wyłącznie wina bezmyślności rodzica, który mimo zakazu kąpieli i czerwonej flagi na maszcie ratowników, bierze ze sobą dzieci do morza… Taka jest prawda. Niestety.

DSC_0895aMy kochamy morze tak jak i góry, ale wiemy, że one choć piękne i ukochane potrafią być bardzo niebezpieczne nawet przy pięknej pogodzie. Czujemy respekt przed naturą i nigdy nie siłujemy się z nią. Doceniamy ich potęgę i nie przeceniamy swoich sił oraz umiejętności ani na północy ani na południu. Gdyby nie to, być może nie byłoby już nas, bo wypadki zdarzają się często.

Jakiś tydzień temu byliśmy na plaży świadkami zdarzenia, które mogło skończyć się bardzo źle, a nawet tragicznie. Obok nas rozlożyła się rodzina z dwójką dzieci. Młodszy chłopiec robił zamek z piasku z ojcem, mama opalała się na leżaku, a starsza ok. 11-letnia dziewczynka pływała oparta o materac po falach blisko brzegu. To była strzeżona plaża bez zakazu kąpieli. Pewnie dlatego rodzice nie zareagowali tak jak powinni kiedy dziewczynka nagle zaczęła krzyczeć: „pomocy, ratunku!”. Z pozoru nic się nie działo – opierała się o materac, fale lekko ją unosiły, więc jej okrzyki można było odebrać jako żart, ale dziewczynka znowu krzyknęła: „mamusiu, pomocy, już nie mogę!”. Fale pod wpływem wiatru północno -zachodniego zaczęły ją znosić na drewniane falochrony i wpychać w głąb morza. Ojciec powiedział żeby spróbowała dostać dna nogami. Ona na to, że nie da rady. Ojciec: „machaj nogami to przypłyniesz”. Ona: „już nie mogę!”. Mimo to wysportowany ojciec nadal na brzegu motywował ją żeby machała nogami albo stanęła na dnie, a ona była coraz dalej od plaży… W końcu zdjął koszulkę i popłynął po nią. Wszystko zakończyło się szczęśliwie, ale mogło być zupełnie inaczej gdyby nie falochrony, które zatrzymywały materac przed porwaniem go z dziewczynką w głąb morza w szybszym tempie. Kiedy ojciec do niej dopłynął była już przy oastatnim drewnianym stopniu! Gdyby czekał jeszcze kilka sekund mógłby nie zdążyć.

Do dziś nie możemy zrozumieć jak ojciec mógł tak długo ociągać się z pomocą swojemu dziecku. Nie potrafimy też pojąć jak można ignorować to, co zalecają ratownicy zarówno w górach jak i nad morzem. Jak można wleźć do morza mimo czerwonej flagi i na szlak w czasie np. zagrożenia lawinowego, oblodzenia tras czy silnego wiatru. Jak można być tak bezmyślnym żeby narażać siebie i innych na niebezpieczeństwo, a zwłaszcza dzieci. Takich ludzi niestety nie brakuje. Zwykle plażowaliśmy się w okolicy dzikiej plaży, gdzie nawet w dni z czerwoną flagą mimo licznych uwag, napomnień ratowników biegających co chwilę poza obszar swoich patroli, aż roiło się od rodziców z dziećmi i samych dzieci w morzu. Cud i wielkie szczęśćie, że nikomu nic się nie stało…

Trzeba pamiętać, że morze to nie basen ani rzeka i nawet jeśli jesteś super pływakiem, który potrafi przepłynąć kilka kilometrów bez przerwy, to morze może pochłonąć Cię w kilka sekund przy pięknej, słonecznej pogodzie.

0

Test biedronkowych landrynek

Tak, tak. Biedronkowe landrynki wkrótce będą miały jeszcze szerszą gamę smaków. biedraJesteśmy właśnie w trakcie testowania pięciu dość nietypowych wariacji: ogórek z miętą, marchew z pomarańczą, dynia z imbirem, trawa cytrynowa z mango i pomidor z pomarańczą.

Zaskakujące prawda? 🙂 Kiedy otworzyliśmy nasze wielkie pudło testera, które wyglądało jak karton z pizzą na wynos, byliśmy mocno zdziwieni tym jakie smaki zaproponowano nam do sprawdzenia. Obawialiśmy się, że będą trudne do polubienia w większości, ale właściwie każdy z nich jest smaczny na swój sposób.

Najbardziej do gustu przypadła nam dynia z imbirem. Jak dla nas to jest NUMER JEDEN! Mają wyraźny, przyjemny, słodki smak, ale DSC_0075jednocześnie nie są za słodkie. Po jakimś czasie „ssania” imbir „wchodzi” w język i lekko piecze. Te landrynki określamy jako przyjemne i zaskakujące 🙂 Według nas powinny absolutnie trafić do oferty sprzedażowej.

Drugie pod względem smaku okazały się cukierki o smaku trawy cytrynowej i DSC_0074mango. Są kwaśne i lekko słodkie. Mają podobny smak do znanych nam innych karmelek, które bardzo lubimy. Jak pojawią się w sprzedaży, chętnie kupimy.

Trzecie miejsce według nas należy się landrynkom o smaku ogórka i mięty. DSC_0076Na początku czuć wyraźny smak świeżego, zielonego ogórka zaraz po obraniu. Później zaczyna przebijać się mięta. To lekko słodki i orzeźwiający smak.

Jak dla nas najgorzej wypadły smaki łączone z pomarańczą. Marchew z pomarańczą na DSC_0072początku ma mdły, marchewkowy smak. Po chwili zaczyna „wynurzać się delikatny smak pomarańczy. Ciekawe, nie nienajlepsze połączenie. Do tego po jakimś czas cukierki robią się bardzo słodkie. DSC_0073Natomiast pomidor z pomarańczą drażnią sztucznym smakiem pomidora, który jak dla nas jest nieprzyjemny. Pomarańcza trochę osładza tą kompozycję, ale nie ratuje smaku na tyle, by chętnie sięgnąć po następną landrynkę.

0

Powoli wracamy

Powoli wracamy do Was. Kończymy nasze urlopowe wojaże. W ciągu ostatnich dwóch tygodni przejechaliśmy ponad 1500 km po Polsce. Najpierw byliśmy nad morzem przez 10 dni, a stamtąd przez Poznań trafiliśmy do Krakowa. Za dwa dni ruszamy na ostatni tydzień wolnego w nasze rodzinne strony żeby M. pobyła z dziadkami, a my żeby „odsapnąć” nieco.

Żeby nie zwariować podróżowaliśmy nocą i genialnie się to sprawdziło, bo nasza córka całą drogę przesypiała. Nie było problemów i stresu. Pogoda udała nam się wybitnie. Tylko ostatniego dnia nad morzem trochę popadało, ale nawet cieszyliśmy się, bo dzięki temu bez żalu i pośpiechu mogliśmy spakować się. M. pokochała morze tak jak kiedyś my, od pierwszego wejrzenia. Najbardziej polubiła wodę 🙂 Dzień bez chlapania w Bałtyku i spaceru wzdłuż brzegu tak żeby fale rozbijały się o nogi, to był dzień stracony…

Dzisiaj w Krakowie też padało, więc zorganizowaliśmy sobie shopping i spotkania ze znajomymi. Wczoraj korzystając z dobrej pogody spędziliśmy pół dnia w ZOO, a przy okazji zaliczyliśmy Kopiec Piłsudskiego i Panieńskie Skały 🙂 Jutro mamy w planach starówkę i powtórkę z rodzinnej sesji zdjęciowej sprzed roku.

Kiedy nas nie było nasi sąsiedzi odbierali za nas paczki, które przejęliśmy między Poznaniem a Krakowem, zostawiając plażowe rzeczy w domu. W naszych rękach jest już krem Mixa od klubu ekspertek OFEMININ, paczka dla kota od Whiskas i próbka nowych Pampersów. U dziadków czeka na M. paczka ambasadora od Streetcom z mobilnym jamniczkiem PlaySkooll. W drodze są też owocowe tubki i jogurciki Nestle dla M., które lada dzień będziemy testować. Więcej na temat każdego z tych produktów będziemy pisać na bieżąco.