Wczoraj przeżyliśmy swego rodzaju „chrzest bojowy”. Po całym zdrowym tygodniu i całym dniu zabawy w dobrej kondycji M. poszła spać wcześnie jak na swoje zwyczaje, bo o 19.00. My wtedy zabraliśmy się za zaplanowane prace w kuchni – placek i rybę po kaszubsku. Nagle po niecałej godzinie usłyszeliśmy pisk i krzyk z pokoiku M.
Mama M. pobiegła do małej sądząc, że przyśniło jej się coś złego i trzeba ją utulić. Okazało się jednak, że zły sen nie był powodem krzyku M. Nasza córka nagle niewiadomo dlaczego wymiotowała. Całe łóżeczko było brudne… Nie wyobrażajcie sobie tego.
M. poszła się kąpać i przebrać, pościel i poszewki do prania, materac do czyszczenia, wietrzenia i suszenia. Trzeba było jeszcze pozmywać łóżeczko, kawałek tapety i podłogę. A my przez całą resztę wieczoru zastanawialiśmy co się stało. M. nie jadła nic nowego ani nic nadzwyczajnego, nie miała gorączki, nie skarżyła się na brzuch, czuła się bardzo dobrze. O tym, że brzuch ją boli mówiła dopiero po zwymiotowaniu. Co mogło jej zaszkodzić? Gotowany brokuł? Kawałek placka ziemniaczanego? Fistaszek bez soli? A może mleko z butelki albo mandarynka?
Kiedy uspokoiła się zasnęła. Po godzinie znowu wymiotowała. Poszła spać… Postanowiliśmy, że tą noc spędzimy na łóżku w salonie, bo jedyne nie ma materaca i jest ze skóry, więc łatwiej będzie sprzątać w razie czego. Noc minęła nam w miarę spokojnie, bo M. tylko raz obudziła się i znowu wymiotowała. Mimo to nie spaliśmy zbyt wiele czuwając nad nią i zastanawiając się wciąż czy to zatrucie pokarmowe czy może wirus? Nie dawaliśmy jej nic do jedzenia, tylko odrobinę wody bojąc się żeby się nie odwodniła.
Obudziła się o 8.00 rano i od razu wołała jeść. Zaczęliśmy od małej ilości herbatki z melisy. Później daliśmy trochę kleiku. Za jakiś czas pałkę kukurydzianą, a później kawałek bułki. I tak cały dzień. Małe porcje co pół godziny lub godzinę – coś do picia z elektrolitami lub do jedzenia. Szczęśliwie dzień minął nam na zabawie, uśmiechu i w spokoju – bez bólu brzucha i wymiotowania. Innych niepokojących objawów też brak. Mamy nadzieję, że tak już zostanie.
To był nasz chrzest bojowy, bo przez 2,5 roku życia, M. do tej pory nigdy nie wymiotowała. Ona była przerażona, płakała, bo nie wiedziała co się dzieje, a my… Staraliśmy się zachować spokój, ale nie było to łatwe.