0

Gdy brzuszek boli

Wczoraj przeżyliśmy swego rodzaju „chrzest bojowy”. Po całym zdrowym tygodniu i całym dniu zabawy w dobrej kondycji M. poszła spać wcześnie jak na swoje zwyczaje, bo o 19.00. My wtedy zabraliśmy się za zaplanowane prace w kuchni – placek i rybę po kaszubsku. Nagle po niecałej godzinie usłyszeliśmy pisk i krzyk z pokoiku M.

Mama M. pobiegła do małej sądząc, że przyśniło jej się coś złego i trzeba ją utulić. Okazało się jednak, że zły sen nie był powodem krzyku M. Nasza córka nagle niewiadomo dlaczego wymiotowała. Całe łóżeczko było brudne… Nie wyobrażajcie sobie tego.

M. poszła się kąpać i przebrać, pościel i poszewki do prania, materac do czyszczenia, wietrzenia i suszenia. Trzeba było jeszcze pozmywać łóżeczko, kawałek tapety i podłogę. A my przez całą resztę wieczoru zastanawialiśmy co się stało. M. nie jadła nic nowego ani nic nadzwyczajnego, nie miała gorączki, nie skarżyła się na brzuch, czuła się bardzo dobrze. O tym, że brzuch ją boli mówiła dopiero po zwymiotowaniu. Co mogło jej zaszkodzić? Gotowany brokuł? Kawałek placka ziemniaczanego? Fistaszek bez soli? A może mleko z butelki albo mandarynka?

24140221_1633874853345150_1498955694_o

Kiedy uspokoiła się zasnęła. Po godzinie znowu wymiotowała. Poszła spać… Postanowiliśmy, że tą noc spędzimy na łóżku w salonie, bo jedyne nie ma materaca i jest ze skóry, więc łatwiej będzie sprzątać w razie czego. Noc minęła nam w miarę spokojnie, bo M. tylko raz obudziła się i znowu wymiotowała. Mimo to nie spaliśmy zbyt wiele czuwając nad nią i zastanawiając się wciąż czy to zatrucie pokarmowe czy może wirus? Nie dawaliśmy jej nic do jedzenia, tylko odrobinę wody bojąc się żeby się nie odwodniła.

Obudziła się o 8.00 rano i od razu wołała jeść. Zaczęliśmy od małej ilości herbatki z melisy. Później daliśmy trochę kleiku. Za jakiś czas pałkę kukurydzianą, a później kawałek bułki. I tak cały dzień. Małe porcje co pół godziny lub godzinę – coś do picia z elektrolitami lub do jedzenia. Szczęśliwie dzień minął nam na zabawie, uśmiechu i w spokoju – bez bólu brzucha i wymiotowania. Innych niepokojących objawów też brak. Mamy nadzieję, że tak już zostanie.

To był nasz chrzest bojowy, bo przez 2,5 roku życia, M. do tej pory nigdy nie wymiotowała. Ona była przerażona, płakała, bo nie wiedziała co się dzieje, a my… Staraliśmy się zachować spokój, ale nie było to łatwe.

0

Bostonka

Krótko i na temat.

Nazywa się ją różnie: choroba brudnych rąk, choroba rąk, nóg i gardła; enterowirusowe pęcherzykowe zapalenie jamy ustnej z wypryskiem. Jednak najczęściej używa się sformułowania – „bostonka” ze względu na jej pochodzenie.

To choroba zakaźna, która dotyka najczęściej dzieci do 10 roku życia. Zwykle wiosną, jesienią i zimą. Zarazić się nią mogą również dorośli. Jednorazowe zachorowanie nie oznacza uodpornienia na całe życie, więc można na nią chorować wielokrotnie nie stosując podstawowych zasad higieny.

DOTYK I ŚLINA

Zarazić możemy się dotykając klamki, którą wczęsniej dotykała zakażona osoba, jedząc po takiej osobie lub pijąc albo nie myjąc rąk po zmianie pieluchy chorego dziecka. Zatem, aby uniknąć zarażenia wystarczy myć regularnie ręce przed jedzeniem, nie wkładać niemytych rąk ani innych przedmiotów do buzi, nie jeść ani nie pić po kimkolwiek. Wirus jest wydalany przez organizm jeszcze kilka tygodni po zakończonym leczeniu i  przed zachorowaniem, więc można zarazić się zawsze i wszędzie.

Najczęściej problem ten dotyczy rzecz jasna dzieci w żłobkach i przedszkolach, gdzie wystarczy jedno chore dziecko, aby zarazić całą grupę w kilka chwil. I tak stało się w przypadku naszej M. Jednego dnia wieczorem była pełną energii, zdrową dziewczynką, a następnego dnia rano miała wysoką temperaturę bez jakichkolwiek innych objawów. Poszliśmy od razu do lekarza, który powiedział, że to pewnie „bostonka”, bo od dwóch tygodni obserwuje coraz więcej dzieci z tym wirusem.

WYSYPKA, PĘCHERZE I BÓL

Dostaliśmy zalecenia, aby psikać lekko różowe gardło antybakteryjnymi psikadłami i podawać leki przeciwgorączkowe. M. straciła apetyt. Nic nie jadła, piła tylko wodę, ewentualnie mleko. Była osłabiona, rozdrażniona, niechętnie bawiła się, nie mogła spać, często płakała pokazując na bolącą buzię i uszy. Dwa dni później na jednym uchu wyskoczyły jej trzy krostki. Poszliśmy do lekarza. Okazało się, że oprócz nich ma też ogromne pęcherze na gardle, które powodują ból, dlatego nie chce jeść.

Kontynuowaliśmy leczenie przeciwgorączkowe i przeciwbólowe przy okazji, a do tego dostaliśmy trzy płyny do psikania gardła i zawiesinę, która ma za zadanie leczyć nadżerki i inne problemy z gardłem. Ochydnie to wygląda, podobnie pewnie smakuje, bo M. z dobrej woli nie chciała za żadne skarby tego wypić. Musieliśmy podawać jej to na siłę, ale warto, bo pierwsze efekty były widoczne już następnego dnia. Pęcherze zmniejszyły się i zrobiły się jaśniejsze. Po dwóch dniach już ich prawie nie było. Od razu wróciła jej radość, energia, wygłupy i apetyt taki, że zjadłaby wszystko co miała w zasięgu rąk.

Poza wypryskami na gardle i krostkami na uchu miała dwie małe kropeczki na twarzy i jedną na ręce. Na tym się skończyło i mamy nadzieję, że już nic nas nie zaskoczy, bo podobno mogą jeszcze schodzić paznokcie po chorobie…

0

Chorujemy…

No i stało się… M. wróciła do domu ze żłobka. Ganiała, szalała, bawiła się, a po kąpieli pojawił się katar. W nocy gorączka… Rano poszliśmy do lekarza. Okazało się, że to jakaś wirusówka, która od początku września każdego dnia sprowadza do pediatry tłumy przedszkolaków…

21534638_1555470331185603_814024430_o.jpg

Na szczęście mamy panią doktor, która nie daje antybiotyków na wszystko, więc leczymy się ibuprofenami, groprinosinami, witaminą D3, inhalacjami z soli fizjologicznej i ziołowymi saszetkami na wzmocnienie odporności. Żałujemy teraz, że o tych ostatnich nie pomyśleliśmy wcześniej żeby wzmocnić M. przed pójściem do żłobka! Cóż, czasu nie cofniemy, ale ciężko nam patrzeć na osłabioną córkę, która od marca nie chorowała i teraz nawet przy 37,5 st nie ma siły i ochoty na nic. Leży słabiutka, ogląda bajkę, nie chce jeść, nie może spać 😦

Mamy nadzieję, że szybko dojdzie do siebie, a po powrocie do żłobka nie spotka tam żadnych chorych czy przeziębionych dzieci, które znowu sprzedadzą jej jakiegoś wirusa czy bakterię, bo ta infekcja mogła przywędrować tylko w ten sposób do naszego domu. Smutne jest to, że rodzice oddają chore dzieci do żłobków i przedszkoli. To, że zarażają inne dzieci to jest jedna sprawa, ale druga sprawa to samopoczucie ich własnych dzieci i narażanie ich osłabionych organizmów na poważniejsze choroby. Chcielibyśmy żeby wszyscy to zrozumieli i pamiętali, że żłobki i przedszkola to nie przychodnie ani szpitale tylko miejsce dla zdrowych dzieci.

0

Zęby idą…

Pamiętacie jak 1 listopada pisaliśmy o przeziębieniu M.? Wczoraj byliśmy u lekarza ze względu na suchy kaszel i stan podgorączkowy. Lepiej dmuchać na zimne i osłuchać płuca, oskrzela niż narażać małe dziecko na poważne komplikacje…

Diagnoza? Idą zęby. Dolne trójki są już prawie na wierzchu gotowe do gryzienia. Oczywiście mogło się to zbiec w czasie z dodatkową infekcją, bo M. ma lekko czerwone gardło, ale zdaniem pediatry głównym powodem jej wodnistego kataru, który spływa po gardle, podrażnia je i wywołuje kaszel oraz stanu podgorączkowego, jest właśnie wyrzynanie trójek. Właściwie to… U M. to już norma. Za każdym razem gdy wychodziły jej dotychczasowe zęby dopadało ją przeziębienie. Zawsze po kilku dniach przechodziło samo albo po wprowadzeniu łagodnego leczenia.

Tym razem M. dostała dwa syropy plus zalecenie, by na noc podawać jej dodatkowo syrop przeciwbólowy. Lekarz kazał też smarować dziąsła żelem łagodzącym ból, ale nigdy takich specyfików nie stosowaliśmy, więc i tym razem odpuszczamy. Syrop złagodzi ból nocą by M. spokojnie spała, a w ciągu dnia ulgę przynoszą jej owoce i warzywa oraz ciepłe, domowe, soki owocowe. Już jakiś czas temu wyczytaliśmy, że przy ząbkowaniu idealnie sprawdza się lekko zmrożony por zamiast gryzaka – chłodzi dziąsła z jednej strony, a z drugiej działa antyseptycznie. Mamy szczęście, bo M. bardzo lubi pora tak jak i cebulę zresztą.

No, cóż… Byle do wyrznięcia! 😉

0

Wsparcie maluszka w chorobie

Lato w pełni, a do naszej M. przypałętała się gorączka… Jakichkolwiek innych objawów brak. Zatem od soboty z uporem staraliśmy się walczyć z nią syropem obniżającym temperaturę. Wczoraj po wieczornej kąpieli i wizycie lekarza u nas w domu wszystko minęło tak samo niespodziewanie jak przyszło. Trzydniówka za nami.

W czasie infekcji nie zostawiliśmy M. samej sobie. Do obniżania gorączki włączyliśmy domowe sposoby na wzmocnienie małego organizmu, które zawsze stosujemy kiedy córka choruje.

Po pierwsze na obiad jej ulubiona zupa: cebulowo-porowa. Nie tylko po to by sprawić jej przyjemność, ale także ze względu na lecznicze właściwości cebulki, która jest bogata w substancje bakteriobójcze i witaminę C oraz pora, który ma właściwości odtruwające i antyseptyczne. W czasie choroby oprócz tej zupy podajemy jej też puree z buraka i cukinii.

Druga sprawa to domowe, świeże soki z buraczka, marchwi i jabłka. Samo zdrowie i witaminowa bomba wspierająca produkcję czerwonych krwinek. Teraz dorzuciliśmy do niego też świeże maliny, które mają swoje właściwości lecznicze – obniżają gorączkę i działają przeciwbakteryjnie. Sok ma intensywny smak, więc rozcieńczamy go z wodą i dodajemy do mleka modyfikowanego czy kaszki. W dni kiedy podajemy małej puree z buraków eliminujemy je z soku.

Poza sokami witaminowymi podajemy M. też rumianek zamiast herbatki. Dlaczego? Bo jak wiadomo ma działanie bakteriobójcze i przeciwzapalne. Pomoże nie tylko w walce z infekcją, ale także przy ząbkowaniu.

Jesteśmy zdania, że dopóki dziecko nie zacznie używać antybiotyków warto wspierać organizm naturalnymi środkami. Później już będzie za późno, choć na przykładzie mamy M. widać, że nawet po latach stosowania antybiotyków, można zacząć leczyć się skutecznie tym, co daje nam natura. Warunek jest jeden – trzeba szybko i wcześnie reagować, bo jak się przeoczy coś, to niestety trzeba iść po receptę do lekarza.

Jeśli spodobało się Wam u nas, zachęcamy do polubienia naszego FB 🙂

0

Co jesienią i zimą warto mieć w domu?

Jesień i zima to czas kiedy wszyscy jesteśmy bardziej narażeni na różne choroby i infekcje. Ja do czasu kiedy zaszłam w ciążę zawsze pilnowałam, aby w naszej domowej apteczce w tym czasie były leki na grypę dostępne bez recepty. Kiedy zaszłam w ciążę rzecz jasna musiałam ratować się czymś innym. W czasie oczekiwania na naszą małą M. byłam chora cztery razy. Pierwszy raz w trzecim tygodniu ciąży, a ostatni dwa tygodnie przed porodem. Musiałam uważać na to co robię i jak się leczę. Zresztą nadal uważam, bo wciąż dwa razy dziennie małą M. karmię swoim pokarmem.

Dzięki ciąży i okresowi karmienia odkryłam, że faktycznie na przeziębienie i przeciętną „grypę” wystarczą domowe sposoby. W sumie od 17 miesięcy nie przyjmuję żadnych leków poza witaminami dla kobiet karmiących. Swoje infekcje leczę herbatką z lipy, rumianku, pokrzywy i mięty oraz miodem, sokiem z malin, żurawiny, cytryny i czarnego bzu, a także witaminą C1000 i wapnem.

Oczywiście takie leczenie trwa nieco dłużej niż standardowo przy użyciu leków, ale myślę, że warto poświęcić ten czas zamiast niepotrzebnie podtruwać organizm nadmiarem chemii. Rzecz jasna zioła nie pomogą w każdej sytuacji. Myślę, że na grypę, która złapała mnie dwa lata temu i trwała miesiąc, nie pomogłyby, bo antybiotyki ledwo dały radę, ale na te zwykłe kaszle, katary i bóle gardła – owszem – pomaga.

Wczoraj dopadł mnie nawrót niedoleczonej kilka dni temu infekcji – kaszel z chrypą, katar z nosa, podniesiona temperatura i ogólne osłabienie. Postanowiłam, że po pierwsze zostanę w domu i wygrzeję się, a po drugie zorganizuję zmasowany atak na chorobę. Rano lipa z miodem (najlepiej gryczany lub lipowy) i cytryną do tego witamina c1000 i wapno. Nieco później rumianek z sokiem z czarnego bzu. Po obiedzie na wzmocnienie herbatka z pokrzywy i mięty z sokiem malinowym (domowej roboty lub prosto z apteki 100% niesłodzony). I jeszcze na dobranoc lipa z miodem, cytryną i maliną, a do tego wapno z sokiem z czarnego bzu i gorąca kąpiel ze sporą ilością soli. Dzień pod znakiem zaparzania i mieszania, ale efekt jest taki, że dziś rano wstałam już bez kataru z dobrym samopoczuciem i prawie bez kaszlu 🙂

Polecam ten sposób jako walkę z infekcją na samym jej początku. Rzecz jasna warto w trakcie jej trwania pokazać się lekarzowi żeby sprawdził czy nie dzieje się coś poważniejszego, bo czasami może się okazać, że potrzebne są bardziej radykalne środki. Ze zdrowiem nie ma żartów, warto o nie dbać, ale z drugiej strony nie ma sensu niepotrzebnie brać leków jeśli można ratować się bardziej naturalnie.

0

Przeziębienie u niemowlaka i niebezpieczne reklamy

Cieszyliśmy się, że M. taka odporna… W ostatnim czasie my dwa razy byliśmy przeziębieni, a córa zdrowa jak ryba. W czwartek jednak złapał ją katarek i trzyma ciągle, więc poszliśmy dziś do pediatry. Szczęśliwie osłuchowo jest wszystko w porządku i generalnie powiedziała, że nie ma się czym martwić. Powiedziała też, że katar u niemowlaka tak jak u dorosłego trwa tydzień  (mąż wyczytał gdzieś w necie, że ponoć trzy…).DSC_2610-1

M. dostała przeciwzapalnie małą dawkę Nurofenu do podania przez dwa dni, krople do nosa na noc i wapno w syropie. Od soboty nosiliśmy się z zamiarem kupienia jej reklamowanego ostatnio żelu do wcierania dla niemowląt  – piszą, że można go stosować od pierwszego dnia. Nie mogliśmy go jednak dostać w żadnej aptece. Dziś zapytałam naszą pediatrę co o tym myśli (tak z ciekawości i na przyszłość). Okazało się, że Opatrzność nad nami czuwała, że w aptekach nie mieli tego produktu, bo może być niebezpieczny dla takiego maluszka. Lekarka kategorycznie zabroniła nam kupować tego preparatu. Zatem pozostajemy przy naszej maści majerankowej, którą na noc i po przebudzeniu smarujemy jej nosek i bezpośrednio pod nim.

A poza tym, trochę głupio mi się zrobiło, bo za oknem szaro, buro, zimno, dziecko przeziębione, na termometrze za oknem 5 stC, więc ubrałam małą w body, bluzeczkę i na to jeszcze założyłam jej polarowy kombinezon. Do kompletu leginsy i czapkę. Pediatra jak to zobaczyła stwierdziła, że przesadziłam trochę z warstwami i jest jej na pewno za ciepło… Z drugiej strony sama miałam na sobie dwie bluzki i ciepłą kurtkę, więc sądziłam, że tak będzie jej dobrze. Jak widać jeszcze wiele nauki przed nami…

W drodze do domu M. zasnęła nam w samochodzie i śpi – jak zaczarowana – przy uchylonym balkonie, inhaluje się świeżym powietrzem 😉

P.S. Jak już wspominaliśmy w poprzednich postach – założyliśmy fanpage na FB dla naszego bloga i prosimy Was o „lajki” 🙂

0

Jesień, czyli czas przeziębień

No i stało się! Przyszła jesień, deszcz, zimno i zaraza… Dopadło mnie przeziębienie i to akurat wtedy kiedy M. miała iść na szczepienie. Oczywiście szczepienie z zalecenia pediatry odroczone, a ja leczę się czym się da, bo to nie takie łatwe kiedy jeszcze karmi się piersią.

Na szczęście są sprawdzone, domowe sposoby, które nie zaszkodzą dziecku. Zatem jak leczyć przeziębienie karmiąc piersią? Mniej więcej tak jak w czasie ciąży. U mnie sprawdza się syrop Prenalen. Oprócz tego napar z lipy z miodem i cytryną na noc, a w ciągu dnia napar z pokrzywy i mięty na wzmocnienie, witamina C1000 raz dziennie i wapno w syropie lub musujące. Poza tym jeszcze przed snem gorąca kąpiel z dodatkiem soli, ciepłe skarpety, dres na dół i na górę i pod kołdrę! Jakby nie patrzeć – działa. Cztery dni po rozpoczęciu infekcji, został jeszcze lekki katar. W razie gorączki, która mnie ominęła – możemy spokojnie stosować środki na bazie paracetamolu i ibuprofenu, który w ciąży był zabroniony.

Bałam się żeby infekcja nie przeszła na małą M. dlatego zastosowałam środki ostrożności w postaci mniej intensywnego kontaktu z nią – więcej czasu spędzała m.in. z dziadkami. Starałam się nie nachylać nad nią i myć ręce przed każdym dotknięciem jej. Najważniejsze jednak, że ani przeziębienie ani choroba, nie przeszkadzają w podawaniu pokarmu dziecku. Z tego co widzę, to faktycznie matczyny pokarm działa na dziecko jak lekarstwo w przypadku infekcji, dzięki produkowanym przez organizm matki przeciwciałom. M. jest karmiona moim pokarmem tylko 2-3 razy dziennie aktualnie, ale to wystarcza i bardzo mnie to cieszy 🙂